sw_Mikolaj2 pisze:Maciek P pisze:To ja dodam swoje:
Zgodnie z teologią chrześcijańską (wszystkich wyznań), ale chyba także islamską, judaistyczną, buddyjską i każdą inną wiara jest to:
osobisty stosunek do duchowych wartości życia – takich jak: miłość, prawda, dobro, sprawiedliwość, wolność, piękno, przyjaźń, braterstwo, nadzieja.
Czyli w istocie mamy tu masło maślane.
Nie wiem z której teologi to wysnułeś, ale ja takiej definicji nie znam. Wiem natomiast, że jeden z księży instruktorów podczas spotkania delegatów na Zjazd we wrześniu br. zakwestionował stawianie znaku równość między tym zapisem, a Bogiem, czy wiarą.
Św. Augustyn, św. Tomasz, Ignacy Loyola, Dietrich Bonhoeffer. Koran jest w tej kwestii jednoznaczny. Jeśli bardzo chcesz, poszukam odpowiednich cytatów, ale to chyba nie ten wątek.

Zresztą, ze współczesnych teologów, także katolickich mogę się powołać na kilka nazwisk.
Wiara w znaczeniu religijnym nie oznacza przyjęcia faktów "na wiarę", bo w stosunku np. apostołów będących świadkami tych faktów wezwanie "uwierz" nie ma zupełnego sensu, ale właśnie osobistą relację z Bogiem (np. "Confesiones" Augustyna) - wyjątkiem jest tu casus "niewiernego Tomasza".
Jeśli Bóg jest źródłem wartości (prawdy, piękna, sprawiedliwości itp.), to osobisty stosunek do źródła jest automatycznie osobistym stosunkiem do tego, co ze źródła wypływa (zasadniczo Platon i Arystoteles, ale można tu przywołać także św. Franciszka, czy Jana Pawła II).
Oczywiście, nie można postawić znaku równości między Bogiem, a przejawami Jego istnienia (wartości), czy też stosunkiem do Niego, bo to oczywista nielogiczność. Możemy jednak - i taka jest moja teza - postawić znak równości między stosunkiem do Boga (wiarą w Boga) a stosunkiem do wartości od Boga wypływających (wiara w wartości). To, że nie personifikuję wartości, czy nie utożsamiam ich z jedną osobą nie wyklucza, że służąc wartościom wypływającym od Boga służę Bogu (św. Paweł "List do Rzymian").
Maciek P pisze:Dodam, że stosunek POZYTYWNY! Autorzy jakoś zapomnieli, że negacja jest też osobistym stosunkiem. W tym kontekście wojujący ateizm jest jak najbardziej wiarą, bo jest
negatywnymosobistym stosunkiem do duchowych wartości życia – takich jak: miłość, prawda, dobro, sprawiedliwość, wolność, piękno, przyjaźń, braterstwo, nadzieja.
Jeśli kwestionuje piękno i świadomie promuję brzydotę, to mam osobisty stosunek do wartości piękna i bez wątpienia jest to wiara (wierzę w nie-piękno, czyli w brzydotę). Jeśli kwestionuję życie i promuję śmierć, to mam osobisty stosunek do wartości życia: wierzę w nie-życie, czyli w śmierć.
Tylko, czy o taką wiarę nam chodzi?
Nie wiem skąd wysnułeś, że ateista ma negatywny osobisty stosunek to ww. wartości. Osobiści znam ogromna ilość osób określających się mianem ateistów, którzy zachowują się wobec świata i otoczenia 100 razy lepiej niż osoby nazywających siebie wierzącymi. Ateista to osoba niewyzbyta duchowości, bo ta ma dużo szerszy kontekst niż tylko ograniczony do wiary, to osoba, która po prostu nie wierzy w jakikolwiek twór
będący ponadziemską istotą, będącą racją istnienia i funkcjonowania świata i człowieka(cytat z encyklopedi PWN - hasło: bóg, bogowie).
Według teologii luterańskiej ateiści wogóle nie istnieją, bo każdy ma coś w co wierzy.

Niemniej, jak to ujął Wolter (bynajmniej nie będący chrześcijaninem) krytykując ateizm: jeśli Boga nie ma, wszystko wolno. I nie ulega wątpliwości, że systemy polityczne oparte doktrynalnie na ateiźmie dokonały największym masowych zbrodni. Oczywiście, wśród ateistów są ludzie bardzo uczciwi tak jak wśród tych, którzy mają się za chrześcijan zdarzają się ludzie, których postępowanie zaprzecza ich deklaracjom. Co jednak nie zmienia podstawowej zasady: dla ateisty rzadko kiedy życie jest wartością samą w sobie, jest ono wartością o ile służy wartości wyższej jaką jest państwo, rewolucja, postęp itp.
I piszę to jako eksateista.
Nigdzie przy tym nie napisałem, że ateista pozbawiony jest czynnika duchowego. Oczywiście, że nie jest, ale w jego postępowaniu nie czynnik duchowy ma znaczenie dominujące.
Wszystko to w niczym nie zmienia i nie kwestionuje podstawowej tezy:
Pisząc o osobistym stosunku do wartości należy podkreślić, że chodzi nam o stosunek pozytywny, gdyż negacja jest także stosunkiem osobistym, a nie chodzi nam przecież o ludzi kwestionujących wartości.
Maciek P pisze:W tekście należy więc zamienić słowo "bądź" na "czyli" oraz dopisać słowo "pozytywny".
Co do słowa "religia", to musielibyśmy bardzo głęboko wniknąć w jego znaczenie zarówno potoczne i powierzchniowe, jak i to właściwe i głębokie.
Warto też zastanowić się, po co taki wymóg w Konstytucji WOSM jest zawarty. Sobie a muzom, czy w celu:
1. nakłonienia skautów do świadomych i odpowiedzialnych wyborów,
2. promowanie konsekwencji w życiu: skoro deklarujesz się jako katolik, ewangelik, żyd, muzułmanin, to żyj jak katolik, ewangelik, żyd, muzułmanin.
W teksie nie powinniśmy zmieniać słowa "bądź" na "Czyli", bo to nie to samo.
Gdyby to było to samo, to nie istniałaby potrzeba zmiany. Zmienić trzeba właśnie dlatego, że "bądź" i "czyli" to różne rzeczy.
Pytanie, czy wiara oznacza "osobisty stosunek" do wartości i ich źródła. Cóż, jeśli bardzo chcesz, mogę przywołać całą metafizykę europejską od Platona począwszy, żeby ci wykazać, że jednak jest to to samo.
Co do mojej opinii, jako delegata na Zjazd: odnośnie "BĄD¬" w tekście Podstaw Wychowawczych:
Dyskutowaliśmy w gronie delegatów o tym ponad 1,5 godziny. W trakcie dyskusji były gorące słowa, zarówno ze strony wierzących jaki i nie wierzących, były łzy i poczucie odrzucenia. Osobiści stoję na stanowisku, że powinna nastąpić zmiana w tym punkcie na rzecz jednoznacznego określenia zgodnym z założeniami konstytucji WOSM, ale wiem też, że trzeba to zrobić tak aby nikt nie poczuł się wykluczony. Małe słowo a na prawdę dużo zmienia i może spowodować odejście sporej grupy instruktorów.
Nie da się postawić sprawy jednoznacznie tak, żeby nikt nie poczuł się wykluczony. Jeśli opowiadamy się za prawdą, życiem i sprawiedliwością, to z np. "Czarnej Biblii" wynika wprost, że wykluczamy satanistów.
Nie można być dla wszystkich, bo wtedy jest się dla nikogo. Pytanie brzmi więc: jak szeroki ma być margines i kto się poza nim znajdzie?